15068971_1266657846737692_306138609233264969_o

A więc, co ćwiczysz?

A więc, co ćwiczysz?

Gdy mam przez Kubę „Watsona” założoną blachę na rękę i czuję, że zaraz wypadnie mi bark, klepię trzy razy i się poddaję. Z przeciwnikiem zawsze można wygrać, ale bez pokory przegrywa się z samym sobą. Jeśli chcesz zostać grapplerem, szybko się tego nauczysz.

Kiedy Radek z Berserkerów uczy mnie gardy pajęczej, słowa „koncentracja” i „synchronizacja” nabierają nowego znaczenia. Ciało porusza się w trzech wymiarach, mózg walczy o równowagę, a ja w tej całej przestrzeni jestem jedną z figur. To ludzkie szachy – brazylijskie jiu jitsu.

Jak zaczynamy walczyć z Kamilem Majkowskim, wiem że nawet jak dobrze zejdę mu do nogi i go wyniosę, to i tak w ostatniej chwili tak się obróci, że wyląduje na mnie. Ale dziś mi gratulował – bo tym razem to ja obróciłem go. Muszę nadal pokonywać własne braki. Zapasy są do tego drogą.

Gdy kładę się na siłowni na ławce pod sztangą, wszystko jest znajome. Palce idealnie odmierzają odległość i zawijają się same. Serce przyspiesza, bo wie co je czeka. Chcę zrobić osiem powtórzeń, a od szóstego ego będzie chciało mnie przekonać, że już wystarczy. Walczę więc z ciężarem, czy ze sobą?

Gdy wychodzę na parkiet, mam gotowy zestaw kroków. Powtarzałem je latami, ale nikt tego nie widzi. Bo gdy się tańczy, to w tak jak w najgłębszej medytacji znika ja i nie ma już tancerza, a jest sam taniec. To przezeń idzie piękno, gracja, estetyka, powab i wyjątkowość. Miłość i namiętność, oddanie i prowadzenie, siła i delikatność.

Gdy rozgrywam piłkę, patrzę na całe boisko. Nie można chcieć być gwiazdą, bo ważny jest zespół, a nie jednostka. Dłoń jedynie muska piłkę i niby nic się nie dzieje, aż nagle skrzydłowy jest na czystej pozycji i dostaje podanie. Dobrze? Źle? To jest mniej ważne, bo nawet jak piłka nie trafi do kosza, to ja trenując nie dam emocjonalnego kosza sobie.

Ciężko się idzie do jaskini Cenotes na meksykańskim Jukatanie. Butla z resztą sprzętu waży dużo, a w piance jest koszmarnie gorąco. Ale za chwilę zanurkuję w wodzie tak krystalicznie czystej, otoczony zewsząd skałami, że zapomnę o wysiłku i będę w ekstazie kolorów, doznań i wrażeń.

W tych ponad 30 latach mojego życia zdążyłem grywać w piłkę na podwórku w dzieciństwie, rozgrywać w zespole koszykarskim w szkole, tańczyć klasykę i łacinę przez okres liceum, zostać sędzią siatkówki, spędzić kilkanaście lat na siłowni i kompulsywnie komunikować się ze stalą, zrobić divemastera i wyszkolić się z nurkowania, ćwiczyć karate, krav magę, a teraz codziennie sporty chwytane – grappling.

Sport mnie hartuje. Buduje. Motywuje. Dba o moje zdrowie. Zmienia emocje na pozytywne. Daje wyzwania. Rozwija. Zmusza do myślenia. Wyciąga z domu. Stawia rano na nogi. Czyni dumnym. Inspiruje do dawania przykładu. Uwielbiam sport. Kocham sport. Uprawiam go systematycznie.

I mam nadzieję, że każdy z Was też!

Opowiedz mi tutaj – co ćwiczysz i co Ci to daje!!!

Jedna opinia

  1. Witaj Mateuszu,
    piję poranną kawę w zimny listopadowy poranek i czytam Cię, czytam, czytam. Uwielbiam te chwile, kiedy cały dom śpi, a ja czytam lub słucham (na jedno ucho, bo drugie rozkoszuje się ciszą w domu o poranku, poza latem, bo latem, kawa na tarasie i drugie ucho wsłuchuje się w poranny ptaków śpiew). Przypomniałeś mi jak ważny był zawsze sport w moim życiu. Wyssałam go niejako z mlekiem Matki, a raczej Tatki, bo ten był trenerem piłki nożnej i fanem sportów wszelakich. Jeszcze dziś jako 90-letni atrakcyjny mężczyzna opowiada o swojej pasji młodym. Niektórzy Jego piłkarze ukończyli AWF a jeden, to nawet napisał o Moim Tacie pracę magisterską i wręczył mu ją już jako Pan Magister.
    Rozpisałam się o rodzinie, a miało być o sporcie. Od zawsze piłka nożna, mecze, obozy, gimnastyka w domu pod bacznym okiem Rodziców. Pływanie od wiosny do jesieni na świeżym powietrzu, a zimą obowiązkowo kryty basen z lodowatą wodą. Zawody pływackie, kajaki, strzelanie z łuku. Wszelkiego rodzaju igrzyska, lokalne mistrzostwa. To były cudne lata i świetnie wszystkie przegrane równoważyły moje szkolne sukcesy, gdzie byłam bezkonkurencyjna. Po prostu uwielbiałam się uczyć i to mi zostało. Ale, żeby mi się w głowie nie poprzewracało, Rodzice założyli mi na nogi łyżwy i postawili na środku wielkiej zamarzniętej kałuży. Miałam wtedy 4 lata i czytałam dzieciom bajki w przedszkolu. Oczywiście Pani nie wierzyła, że czytam. Uznała, że znam te bajki na pamięć. Nigdy tej Pani nie polubiłam…a na lodzie oczywiście wyłożyłam się na obie łopatki, ale nie dałam za wygraną. Do dziś uwielbiam lodowisko, teraz już z Wnukami. Wszystkie „przegrane” w sporcie dopingowały mnie do wysiłku, aby być „bardzo dobrą”, co wcale nie znaczy „najlepszą”. Chęć bycia najlepszą szybko mi przeszła, kiedy uświadomiłam sobie jak dobrzy są inni. Nauczyłam się cieszyć swoimi własnymi zwycięstwami, ale nie było to łatwe. Przecież tak miło jest być najlepszym…długo wstydziłam się przegranej. Kochałam treningi, nie lubiłam brać udziału w zawodach. Wolałam konkurs recytatorski, który zawsze wygrywałam.
    Ale życie to nie konkurs. Tu trzeba nauczyć się dźwigać po każdym upadku i iść do przodu, bogatszym o kolejne doświadczenie z konkretnym wnioskiem; co poprawić co odpuścić.
    Życie nie raz rzuciło mnie na kolana. Zaliczałam dół za dołem, wtedy basen, rower, a jak brakło kasy i rower trzeba było sprzedać, to zawsze niezawodne kije w rękę i do przodu, bez oglądania się wstecz. Chyba że celem jest analiza moich poczynań, aby nie powielać błędów. Ostatnio moje życie nabrało zawrotnego tempa i dzięki Ci, że przypomniałeś mi o sporcie… i zaraz odnajdę kije. Pierwszy przymrozek, piękne. ostre słońce…
    Pozdrawiam

    Odpowiedz

Odpowiedz na „WiesławaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *