Zawsze być głodnym

10441038_733703246699824_6454734575509826160_nMiałem okazję poznać i przeprowadzać wywiad z Mariuszem Czerkawskim na warszawskim Torwarze. Oto człowiek, który polski hokej wprowadził do największej ligi na świecie NHL, odbył 800 spotkań i strzelił 223 gole, a za wybitne zasługi dla rozwoju hokeja na lodzie oraz za osiągnięcia w działalności społecznej prezydent Aleksander Kwaśniewski nadał mu Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

Wiele wydarzyło się w czasie tej rozmowy (w ciągu miesiąca będzie na moim kanale YT), ale już teraz poczułem potrzebę podzielenia się z Wami wnioskiem, który brzmi wciąż w mojej głowie.

Zawsze być głodnym.

Jest takie brzydko brzmiące powiedzenie, że lepiej jest być wieśniakiem w mieście niż królem na wsi. Ale nie każdy tak robi. Czasem wolimy pilnować swoich małych światków w których jesteśmy podziwiani, mamy jakieś pieniądze, poczucie bezpieczeństwa i gwarancję powtarzalnych sukcesów. Znamy te światy, wiemy jak się w nich poruszać i nawet jak są ciasne, nawet jak się w nich nudzimy czy wypalamy, to i tak często w nich tkwimy. Ale tym samym popełniamy coś, co jest największym z możliwych błędów życiowych, który zamyka najważniejsze drzwi.

To marnotrawienie swego potencjału, czyli duchowe samobójstwo.

Bo jeśli jesteś inteligentny, bo jeśli jesteś mądry, jeśli pracujesz wytrwale i dążysz do celu, to bez wejścia na kolejną półkę świat coś straci. Nie pozna wielkiego człowieka. Nie dostanie rozwiązań dużych problemów. Nie zyska pchnięcia w nowy etap ewolucji. Nie otrzyma prezentu Twojego poświęcenia.

Gdy przygotowując się do wywiadu czytałem niesamowitą książkę Mariusza („Życie na lodzie”), zobaczyłem człowieka który ciągle zaczynał od nowa. Chciał się dostać do drużyny hokejowej w Tychach i się dostał. Ale to było mało, więc chciał do reprezentacji Śląska. Też nie wystarczyło, więc szedł do reprezentacji Polski. A potem do Szwecji. A potem do USA. Do Kanady. Do Szwajcarii. Tak samo, najpierw walczył z zawodnikami nieco starszymi. Potem z lepszymi. Potem z najlepszymi. To jest imponujące, bo na każdym etapie Mariusz zaczynał od nowa. Mistrz musiał stać się uczniem i znowu zaczynać od początku. To jest jak nowy poziom w grze. Pokonałeś na końcu big bossa i myślałeś że jesteś ktoś. Ale na nowym poziomie wszystkie postaci z którymi walczysz to te big bossy. Walczysz więc, zaprawiasz się, a na końcu poziomu czeka mega big boss. Znowu walczysz. I tak bez końca.

Jest smutkiem i wielką stratą gdy ktoś, kto może iść dalej, tego nie robi. Gdy nauczyciel nie chce spotkać się z trudniejszymi uczniami. Gdy sportowiec nie chce zostać mały w większym od siebie środowisku. Gdy przedsiębiorca nie próbuje sił na rynku, który go przerasta. Przecież nie chodzi o wygraną, ale o sam fakt podejścia do trudniejszego przeciwnika. Dopiero w konfrontacji z nim dowiadujemy się, na co nas naprawdę stać.

Niedawno rozmawiałem z przyjacielem, który mnie zapytał dlaczego nie robię rzeczy po angielsku. A ja na to, że teraz się skupiam na rynkach polskim i latynoskim. On się uśmiechnął w szczególny sposób, znam ten jego uśmiech. Marnujesz czas – powiedział. I wiem, że w jakiejś mierze ma rację; największe big bossy prowadzą szkolenia i coachingi po angielsku. I po dzisiejszej rozmowie z Mariuszem znowu to zrozumiałem. Coś pękło, bo wiem co mnie czeka. Westchnąłem głęboko. Wiem, co to znaczy. Ja już tam byłem, wiele razy.

Z Koszalina chciałem do Warszawy. Tak jak z Warszawy chciałem do całej Polski. Tak jak z Polski chciałem do Meksyku, potem Kolumbii, Ekwadoru, a teraz Brazylii. Tak za każdym razem z króla wsi stawałem się wieśniakiem w mieście, by potem wyeksplorować system i wypychać się z niego łokciami. Wieś co prawda była coraz większa i bardziej kusząca, stawała się miastem, metropolią, itd. Ale za każdym razem w końcu stawała tą samą wsią, bo ja już urosłem na tyle, by to dojrzeć.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *